Jako uwieńczenie pomorskiej wyprawy, która zyskała miano pomorskiej pięćsetki (bo taki dystans sumując pokonaliśmy), postanawiamy dokończyć szlak R10 od Trójmiasta do Krynicy Morskiej, bo dalej to już strach.
Gdańsk jak zawsze niezwykle uroczy. Miasto bardzo dba o rowerzystów. Świetne ścieżki. Jedynie my nie przyzwyczajeni do poruszania się w miejskiej dżungli, mamy sporo przygód z ogarnięciem trasy czy radzeniem sobie z kończącą się znienacka ścieżką rowerową, przejazdami przez ruchliwe ulice czy łataniem rozciętej na zmiażdżonym pod wielgachną Uli oponą szkle, tej właśnie opony i dętki. To w sumie jedyna poważniejsza usterka jak dotąd. Najechany szklany przedmiot pękł rozpryskując się we wszystkich kierunkach, jednak zostawiając pamiątkę, która za kilometr dała efekt flaka. Szkło wyjęte, łatki przyklejone, duma mnie rozpiera, bo ostatnio takie rzeczy robiłem będąc nastoletnim chłopcem. Serio, przez całe lata jazdy na rowerze nie łapałem gumy! W sumie nadal passa trwa😉 Ogólnie zestaw naprawczy dał radę i zapasowa dętka nadal jest zapasowa. Jedziemy.
Jeszcze przeprawa promowa w Mikoszewie.
Dalsza droga do Stegny to poprowadzona przez lasy szutrowa R10 w jakości: czysta rekreacja. Dystans na styk z możliwościami i na kwaterkę.
Stegna staje się bazą wypadową do Krynicy.
Kolejnego dnia do rzeczonej Krynicy dojeżdżamy kontynuując podróż w miejscu w którym zjechaliśmy na Stegnę. To malownicza droga leśna, równa szutrówka, wije się, opada i wnosi, bardzo atrakcyjna. Pokonujemy w między czasie przekop mierzei suchą stopą, ale nie z suchym grzbietem. Zaczęło kropić, więc zakładamy peleryny i już przenosimy się do „krainy deszczowców”.
Co do samej Krynicy. Miasto nie jest tu niczemu winne, bo niby jak. Po prostu, to miejsce nie ma klimatu. Restauratorzy chyba postanowili to sobie odbić w cenach serwowanych dań. To tutaj jest zapewne to miejsce, gdzie dostaniesz ani chybił paragon grozy. Panuje jakaś zmowa wśród wszystkich knajp albo ceny ustala rada miasta, jak by nie było, są to ceny z kosmosu, najdrożej na całym poznanym w minionym tygodniu wybrzeżu. Do czego zmierzam? Ano do tego, że wracamy głodni! Po drodze kawa na stacji benzynowej i drożdżówka w wiejskim sklepie. Obiad w normalnej cenie jemy w Stegnie, po przejechaniu 55km.
Jasne, że to najbardziej nasza wina. Zawsze dbaliśmy o prowiant. Były wrapy przygotowywane na cały dzień, suszone owoce, orzeszki, zupki z Lidla czy Biedry odgrzewane na kuchence. Tanio, pożywnie i smacznie. Na tej końcówce nas odmóżdżyło i postanowiliśmy zjeść jak paniska jakieś w restauracyjach. Dobrze nam tak, bo się już w głowach przewraca ludziom na tych wyprawach rowerowych 😋.
Teraz do Elbląga, na styk dwóch osławionych szlaków rowerowych - R10 i Green Velo.
Bo Green Velo to będzie już zupełnie inna historia ……..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo proszę, stosuj się do zasad netykiety. W przeciwnym razie komentarze będą usuwane.