wtorek, 17 maja 2022

DZIEŃ 3

  



Dzisiaj miałem pisać dlaczego lubimy jeździć nad morze….


Bo wiecie, ludzkość w tym akurat kraju dzieli się zasadniczo na 2 części - tych co jeżdżą na urlop w góry i tych, którzy wypoczywają nad morzem. Są i oczywiście mniejszości, preferujące kanikułę w jeszcze wymyślniejszych lokalizacjach, ale to tak mały procent, że można to ująć jako błąd statystyczny.

 Tym niemniej - my bardzo lubimy morze. Aż naszła mnie myśl - dlaczego? Hmm, mnie na przykład od małego pokazywano fotografie jak moczę nieletnie nożęta na plaży w Międzyzdrojach. Kompletnie tego nie pamietam, jednak wierzę matuli, że tak było i wygląda na to, iż metodą pod lub nad progową mi lubienie morza wprowadzono do świadomości. Czemu lubi je moja żona? Zdania na ten temat są podzielone i najtęższe umysły spędzają nad tym zagadnieniem calutkie nieprzespane noce. Kto wie do czego dojdą?!

Istnieje wszakże hipoteza, że to nasza podróż poślubna pomogła polubić to połączenie dużej ilości piasku z jeszcze większa ilością słonej wody - ale uczeni odrzucają ją jako zbyt stronniczą.





Jak nadmieniłem na wstępie, miałem pisać o morzu. Ale nie będę, ponieważ dzisiaj, naszą wyprawę zdominowała inna sprawa. Żywioł niepowstrzymany. Siła przyrody, najtwardszych rowerzystów  wpędzająca w obłęd - WIATR.

 Wiał on delikatnie od początku dzisiejszej trasy. My wszelako przekonani o słuszności założenia mówiącego o przewadze wiatrów zachodnich na wybrzeżu zmierzamy na Darłowo i dalej. A on, przebiegły, wykazuje się coraz większym entuzjazmem na nasz widok. A my jedziemy, a on dmie, a my dalej, a on chyżo… itd..





Dzisiaj oto założenie powyższe było kłamliwe, albowiem wicher dął nam bezpośrednio w oblicza, bezlitośnie i z całą premedytacją. I tak 58 przejechanych kilometrów zdaje się być dystansem zwielokrotnionym - wielokrotnie.





 Przy takim wietrze, żaden zjazd z mozolnie pokonanego podjazdu nie daje frajdy, bo jak nie kręcisz to się można zatrzymać, a kto wie czy nie wchodziło w grę niebezpieczeństwo cofania się!

 Pomni niebezpieczeństw zrobiliśmy kilkaset postojów, by zebrać siły i podreperować morale. 





 Ciekawostką jest, że nasza dzisiejsza kwatermistrzyni, jak się okazuje jednocześnie miejscowa gwiazda triathlonu, sama dzisiaj nie odbyła treningu w terenie, ale na trenażerze w domu z powodu tegoż podstępnego wiatru. My wszelako na trenażerze nie dojechalibyśmy do Ustki. A tu, no proszę, dojechaliśmy i to tradycyjnie, kręcąc korbą, mało tego pod wiatr. Stąd wynika nasz dłuższy tutaj postój. 

 Do zobaczenia niebawem na dalszej części R10 😉




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo proszę, stosuj się do zasad netykiety. W przeciwnym razie komentarze będą usuwane.