piątek, 27 maja 2022

Finał pomorskiej pięćsetki



 Jako uwieńczenie pomorskiej wyprawy, która zyskała miano pomorskiej pięćsetki (bo taki dystans sumując pokonaliśmy), postanawiamy dokończyć szlak R10 od Trójmiasta do Krynicy Morskiej, bo dalej to już strach.
Gdańsk jak zawsze niezwykle uroczy. Miasto bardzo dba o rowerzystów. Świetne ścieżki. Jedynie my nie przyzwyczajeni do poruszania się w miejskiej dżungli, mamy sporo przygód z ogarnięciem trasy czy radzeniem sobie z kończącą się znienacka  ścieżką rowerową, przejazdami przez ruchliwe ulice czy łataniem rozciętej na zmiażdżonym pod wielgachną Uli oponą szkle, tej właśnie opony i dętki. To w sumie jedyna poważniejsza usterka jak dotąd. Najechany szklany przedmiot pękł rozpryskując się we wszystkich kierunkach, jednak zostawiając pamiątkę, która za kilometr dała efekt flaka. Szkło wyjęte, łatki przyklejone, duma mnie rozpiera, bo ostatnio takie rzeczy robiłem będąc nastoletnim chłopcem. Serio, przez całe lata jazdy na rowerze nie łapałem gumy! W sumie nadal passa trwa😉 Ogólnie zestaw naprawczy dał radę i zapasowa dętka nadal jest zapasowa. Jedziemy. 
Jeszcze przeprawa promowa w Mikoszewie.

 Dalsza droga do Stegny to poprowadzona przez lasy szutrowa R10 w jakości: czysta rekreacja. Dystans na styk z możliwościami i na kwaterkę.

Stegna staje się bazą wypadową do Krynicy. 
Kolejnego dnia do rzeczonej Krynicy dojeżdżamy kontynuując podróż w miejscu w którym zjechaliśmy na Stegnę. To malownicza droga leśna, równa szutrówka, wije się, opada i wnosi, bardzo atrakcyjna. Pokonujemy w między czasie przekop mierzei suchą stopą, ale nie z suchym grzbietem. Zaczęło kropić, więc zakładamy peleryny i już przenosimy się do „krainy deszczowców”.


Zanim dojedziemy do miasta zostajemy nagrodzeni pięknymi widokami, bo jedziemy po klifie, szeroką wyasfaltowaną ścieżką, a w dole morze.

 Co do samej Krynicy. Miasto nie jest tu niczemu winne, bo niby jak. Po prostu, to miejsce nie ma klimatu. Restauratorzy chyba postanowili to sobie odbić w cenach serwowanych dań. To tutaj jest zapewne to miejsce, gdzie dostaniesz ani chybił paragon grozy. Panuje jakaś zmowa wśród wszystkich knajp albo ceny ustala rada miasta, jak by nie było, są to ceny z kosmosu, najdrożej na całym poznanym w minionym tygodniu wybrzeżu. Do czego zmierzam? Ano do tego, że wracamy głodni! Po drodze kawa na stacji benzynowej i drożdżówka w wiejskim sklepie. Obiad w normalnej cenie jemy w Stegnie, po przejechaniu 55km. 
 Jasne, że to najbardziej nasza wina. Zawsze dbaliśmy o prowiant. Były wrapy przygotowywane na cały dzień, suszone owoce, orzeszki, zupki z Lidla czy Biedry odgrzewane na kuchence. Tanio, pożywnie i smacznie. Na tej końcówce nas odmóżdżyło i postanowiliśmy zjeść jak paniska jakieś w restauracyjach. Dobrze nam tak, bo się już w głowach przewraca ludziom na tych wyprawach rowerowych 😋.

Teraz do Elbląga, na styk dwóch osławionych szlaków rowerowych - R10 i Green Velo.


Bo Green Velo to będzie już zupełnie inna historia ……..


 

wtorek, 24 maja 2022

Dogrywka - kierunek Mierzeja Wiślana

 
Podróż z Helu do Gdyni przebiegała w trybie naj. Najszybciej, najłatwiej i najtaniej, bo pociągiem.


 Dalej rowerkiem R10 do Gdańska.   


Po drodze mijamy Sopot. To jak powszechnie wiadomo, mała wieś rybacka, gdzie w 1798 – hrabia 
Kajetan Onufry Sierakowski wybudował dom letniskowy. Dzisiaj ten teren nadal jest trudno dostępny dla przeciętnego zjadacza chleba, ale stanowczo z innych względów…



Zostawiamy więc Sopot z jego molo za sobą i zmierzamy na kwaterę. 
Ano właśnie, trzeba by coś zorganizować! 

Mamy trochę jakiegoś doświadczenia w działaniu do domu do domu i tak trafiliśmy na dzisiejszy hit dnia - DZIADEK. Dziadek ma domisko w dzielnicy o pieszczotliwej nazwie Gdańsk-Jelitkowo. Jakaś pomroczność jasna mnie naszła i po rzuceniu okiem na kwaterę w domu prywatnym wspomnianego dziadka. Postanowiłem bez konsultacji, co się okazało ze wszech stron złą decyzją i błędem sromotnym, zdecydować o skorzystaniu z oferty. I po chwili siedzieliśmy w mini pokoju, ze śmierdzącą wspólną łazienką i w ogóle bród i dramat. Pojawiają się: świadomość porażki decyzyjnej i gromy rzucane spojrzeniami ku sobie - szybka decyzja o odwrocie taktycznym by gromy nie wyrządziły większych szkód. Wytaszczenie przytaszczonych sakw, odpięcie spiętych rowerów i znów na szlaku, a dokładnie w poszukiwaniu noclegu. Ratuje nas hotelik B&B Hipnotic, uff. Czysto, kulturalnie, ręczniki, a nawet ekspres do kawy w kuchni dla gości. Wow.


Delikatnie, ale naprawdę w niewielkim stopniu dociera do nas, że często wypieramy wszelkie logiczne wnioski i jasne przekazy, np. prognozy wskazujące na opady, oznaczenia C13/16 i P23 itp., rezerwacje kwater on-line i tym podobne. Typowa zasada wyparcia i jakośtobędztwo.
Zdecydowanie kierujemy się myśleniem życzeniowym i swoistym bujaniem w obłokach 😉

Kto korzystał z pralni samoobsługowej?
My już tak! To dodaje +10% do prestiżu na wyprawie 😎 W takiej pralni naprawdę łatwo się nawiązuje pogawędki z innymi czekaczami, niczym z amerykańskiego filmu z lat 80. Wartość dodana to czysta i pachnąca odzież, ale to już naprawdę szczegół.

No to kierunek mierzeja 🫵🏻




* zamieszczone w blogu nawiązania do rzeczywistości należy brać z 😉


poniedziałek, 23 maja 2022

Dzień - jak co dzień (bo kto by tam liczył)

 Przejazd z Karwii na Hel to zdecydowanie najbardziej cywilizowany odcinek R10 jakim jechaliśmy. 




Ścieżki rowerowe dobrze oznaczone, zdarza się nawet odcinek równego co więcej bardzo równego asfaltu. Jedzie się szybko, skutecznie pokonując kilometry, a w kolejnych mijanych kurortach możliwe jest dokonanie przybycia oraz opuszczenia tegoż. A nawet zabawienia w nich przez kilka chwil celem zapełnienia chmury obliczeniowej danymi z aparatów posiadanych smartfonów. 




Natomiast droga przez półwysep helski to jako żywo, polski kawałek R10 w miniaturze. Jest ścieżka z kostki, mniej i jeszcze mniej równa. Jest ścieżka betonowa, asfaltowe cuda, asfaltowe wyboje, płyty betonowe perforowane na szutrowym zawijańcu typu up-down , za to równym nadzwyczaj kończąc.

Hel jaki jest, widzi każdy kto tu jest, był lub będzie. 
 My śpimy tu do rana, by już nazajutrz odbyć kolejny etap podróży - do Gdyni, choć tym razem pociągiem kolei żelaznej. 




Jeżeli zaświta Ci w głowie kiedyś podobna idea dotycząca spędzania wolnego, weź pod uwagę kilka rad. 
Sprzęt: rower musi, podkreślam, musi być w nienagannym stanie, najlepiej świeżo po przeglądzie. Przygotuj się. Sprawdź wcześniej podczas lokalnych mikro-przygód czy jazda z sakwami przez kilkadziesiąt kilometrów to coś dla ciebie. 
Nastawienie:  musi, podkreślam, musi być pozytywne. Jeśli podróżujesz z drugim szaleńcem, umów się, że tylko takie podejście wchodzi w grę, bez względu na trudności. Nie może być mowy o jakiejś presji etc. Konieczna jest zmiana standardów dotyczących świeżości odzieży, bo narazie nie ma pralek na punktach postojowych. Ale morska bryza dobrze sobie radzi 😉
Ustalenia: ustal „co zrobicie gdy…” a potem trzymaj się tego do momentu aż dotrze do ciebie, że to bez sensu.

Jak podsumować dotychczasowe 380km?  Trochę się nie da, bo to bardzo subiektywne. Odczucia, widoki, zapachy, wysiłek, przygody - to po to robi się takie rzeczy. Ale przeżywa się je, zapamiętuje i wspomina już często skrajnie różnie.
Warto powiedzieć jednak to, iż warto! Tak, warto! Taki sposób spędzania czasu z bliskimi oraz atakującymi zewsząd doznaniami estetycznymi typu nadmorskiego uznaję za najnowsze odkrycie ze wszech stron godne polecenia. Polecam więc cieplutko. Pa. 

Do zobaczenia na szlaku…





niedziela, 22 maja 2022

Dzień 5 (chyba)

 Dwa dni popasu w Łebie. Najpierw dzień planowanego odpoczynku po forsownej trasie z Ustki. Kolejny to przymusowy, acz przyjemny, dzień na przeczekanie deszczowego i chłodnego frontu pogodowego. 


 

Ale dzisiaj już w drodze. Zaplanowany nieco mniejszy dystans, 58km z Łeby do Karwii.




Ktoś nam powiedział, że teraz to już same fajne drogi rowerowe - taaak 😏, akurat. Za Łebą jest do Osetnika odcinek specjalnej troski. Na pewno nie jest to odcinek dla rowerów, nawet pokonując go pieszo nazwałbym go wymagającym. Odpowiedzialny za ten odcinek albo chciał zapewnić rowerzystom „frajdę”, albo zbiera fundusze na modernizację , albo już odsiaduje wyrok😜 Jakość oznaczeń oddaje jakość „nawierzchni” na szlaku.





Że przejechać się jednak da, stanowimy żywy dowód. Potem wszakże zostaliśmy wynagrodzeni szutrami w dobrej i bardzo dobrej jakości. Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby utrzymano taki standard nawierzchni na całym odcinku - do 3 godzin i po wycieczce. 
 Wiatr dzisiaj był na ogół po naszej stronie, a hamaki utuliły podczas sjesty.





Morze niezmordowanie szumi oraz nadal produkuje niezliczone fale. 
Wczasowicze nadal na plaży zużywają gigabajty danych by wysyłać Łatsapa rodzinie i znajomym oraz szpanować statusami na niezliczonych, nikomu do niczego nie potrzebnych komunikatorach i serwisach społecznościowych.
Piasek nadal leży na tejże plaży. A słońce nadal przypala tu i ówdzie niezabezpieczoną skórę nieogarniętym, myślącym, że jak jest zimno, to się nie opalą. 
 Co rusz jakiś szaleniec postanawia udowodnić światu, że on to wejdzie do Bałtyku i się zamoczy cały (temp. wody i powietrza 10 °C), bo jest taki z niego bohater, a żony uwieczniają te marne wyczyny na swoich Ajfonach - śmieszne to wszystko.
Śpimy w hoteliku Sunset, gdzie stado rozszalałych dzieciaków w liczbie sztuk 2 dostarcza rozrywki gościom, przeprowadzając manewry na korytarzach i w holu🤨.
 Rowery, przemianowane przez Ulę na „kobyłki” - chyba ze względu na objuczone zady, nocują w holu spięte lichym drucikiem, ale za to z klamrą na szyfr trzycyfrowy, to taki efekt odstraszający ma być😅.
Jutro na Hel. Droga jednak najeżona będzie wieloma niebezpieczeństwami i pułapkami w postaci otwierających się powoli smażalni, lodziarni i innych atakujących zdrowe odżywianie i portfele miejsc. Trzeba zachowywać czujność😉




 

czwartek, 19 maja 2022

DZIEŃ 4

 Ustka - Łeba 77km przejechane w iście letnich okolicznościach natury. Ciepły wiatr wiał (w słusznym kierunku), słońce świeciło. Tu na R10 można napotkać dukty w bardzo słabej i tragicznej jakości - wiec jej nie przejechaliśmy! A tak.

Ale od początku. 

Wszem wiadomo, że ten odcinek R10 należy do najcięższych. To sporo dróg szutrowych, acz nierównych. Dużo leśnych piachów, oraz osławione bagna na terenie Słowińskiego parku narodowego. Po przejechaniu  jednego z takich odcinków podjęliśmy decyzję - której gratulujemy sobie sami, oraz nasz dzisiejszy gospodarz, Janek - objedziemy asfaltem jeziora Gardno i Łebsko od strony lądu.




Gratulacjom nie było końca, hymny, fanfary i wiwaty. Pokonaliśmy te kilometry w zaledwie 5 godzin, zobaczyliśmy wiele ciekawych okazów fauny i flory (niektóre postanowiły pożywić się moim kosztem). Ogólnie świetna droga. Nie wymagające podjazdy i przyjemne zjazdy.  Przy krajowej 214 super ścieżka rowerowa aż do Łeby, a wcześniejsza 213 to spokojna droga. Taki to nasz sposób na nieogarnięte w tym rejonie R10 😉



Kto lubi hamaki? Bo my lubimy. Postanowiliśmy zabrać je ze sobą. Dzisiaj przydały się na pierwszym dłuższym postoju w lesie. Miło tak podyndać, pobujać, pohamakować beztrosko. Był nawet pomysł, że na tej wyprawie będziemy w nich nocować, ale zdroworozsądkowe podejście na szczęście wzięło górę i korzystamy z kwater 😏 Niemniej relaks w hamaku jest doznaniem wyjątkowym. Najczęściej w lesie. Dobiegają zewsząd odgłosy natury. Lekko kołysany zaczynasz rozmyślać, drzemać lub patrzeć w niebo i każdą z tych rzeczy robisz bez wysiłku. Fajna sprawa. Polecamy. Jak wiadomo może Cię dopaść komar czy inny dokuczliwy owad, dlatego stosuj moskitierę i kocyk izolujący otoczenie od dołu. 



środa, 18 maja 2022

Dzień - regeneracji




 Przychodzi taki moment w życiu człowieka, poruszającego się na dwóch kółkach napędzanych siłą mięśni, kiedy należy powiedzieć dość. Dzisiaj nie jadę. Jest to potwierdzone świadectwem dwóch świadków i niepodważalne. Tak też się stało. Jest to wreszcie czas na serwis. Należy nasmarować łańcuch, dokręcić luzy, wyprać co nie wyprane, uzupełnić prowiant oraz zażyć relaksu - jak starczy czasu.


Kto lubi kawę z cytryną?☕️🔗🍋 Podobno nazywa się to espresso romano, ale można znaleźć naprawdę dużo opinii w necie na pochodzenie tego połączenia. Czy ma ona - ta kawa - jakieś specjalne działanie? 

Tak? Nie? Nie wiadomo?  Nie ma to specjalnie dla mnie znaczenia, bo najzwyczajniej w świecie mi smakuje. Ponoć o gustach się nie dyskutuje. I fakt, nie ma co dyskutować z gościem, który uważa, że kilkusetkilometrowa wyrypa na rowerach to fajny urlop🤨

Aby sporządzić taką kawę w trasie należy zaopatrzyć się w kawę, wodę, expres i cytrynę rzecz jasna. Pominę milczeniem krytyczne komentarze na temat targania ze sobą przez kawał drogi kawiarki, że to niepotrzebny ciężar, że dużo miejsca etc. Okeeej. Mniejsza o to. I tu na scenę dziejów wkracza cytrynka. Bo zaopatrzenie się w smaczną kawę mieloną czy wodę obecnie nie stanowi problemu. Ale cytrynka dobrej jakości, mocarna i niezniszczalna, to jest coś.



Ta oto ostała zakupiona kilka dni temu, po dotarciu na pierwszą kwaterę. Dzielnie służy, dzieli się z nami sobą. Zapewne jest dumna z udziału w takim wiekopomnym wydarzeniu jak niniejsza wyprawa. Jest z niej twarda sztuka. Zasłużyła na wzmiankę. 


Wspomniałem pierwszej o kwaterze, to pociągnę temat. Załatwiamy wszystkie na bieżąco. Jest maj, niski sezon. Jeśli tylko kwatera działa, to na ogół gospodarz zgadza się na przenocowanie dwojga strudzonych turystów, wraz z ich rowerami. Niekiedy informują, że skoro na jedną noc to będzie drożej, niekiedy nie. Na ogół mamy do czynienia z wysokim standardem. Jest czysto i schludnie. 

 U Alutki - Kołobrzeg 

Amber Villa - Bobolin

Flauta II - Ustka





Kolejne kwatery opiszemy….


wtorek, 17 maja 2022

DZIEŃ 3

  



Dzisiaj miałem pisać dlaczego lubimy jeździć nad morze….


Bo wiecie, ludzkość w tym akurat kraju dzieli się zasadniczo na 2 części - tych co jeżdżą na urlop w góry i tych, którzy wypoczywają nad morzem. Są i oczywiście mniejszości, preferujące kanikułę w jeszcze wymyślniejszych lokalizacjach, ale to tak mały procent, że można to ująć jako błąd statystyczny.

 Tym niemniej - my bardzo lubimy morze. Aż naszła mnie myśl - dlaczego? Hmm, mnie na przykład od małego pokazywano fotografie jak moczę nieletnie nożęta na plaży w Międzyzdrojach. Kompletnie tego nie pamietam, jednak wierzę matuli, że tak było i wygląda na to, iż metodą pod lub nad progową mi lubienie morza wprowadzono do świadomości. Czemu lubi je moja żona? Zdania na ten temat są podzielone i najtęższe umysły spędzają nad tym zagadnieniem calutkie nieprzespane noce. Kto wie do czego dojdą?!

Istnieje wszakże hipoteza, że to nasza podróż poślubna pomogła polubić to połączenie dużej ilości piasku z jeszcze większa ilością słonej wody - ale uczeni odrzucają ją jako zbyt stronniczą.





Jak nadmieniłem na wstępie, miałem pisać o morzu. Ale nie będę, ponieważ dzisiaj, naszą wyprawę zdominowała inna sprawa. Żywioł niepowstrzymany. Siła przyrody, najtwardszych rowerzystów  wpędzająca w obłęd - WIATR.

 Wiał on delikatnie od początku dzisiejszej trasy. My wszelako przekonani o słuszności założenia mówiącego o przewadze wiatrów zachodnich na wybrzeżu zmierzamy na Darłowo i dalej. A on, przebiegły, wykazuje się coraz większym entuzjazmem na nasz widok. A my jedziemy, a on dmie, a my dalej, a on chyżo… itd..





Dzisiaj oto założenie powyższe było kłamliwe, albowiem wicher dął nam bezpośrednio w oblicza, bezlitośnie i z całą premedytacją. I tak 58 przejechanych kilometrów zdaje się być dystansem zwielokrotnionym - wielokrotnie.





 Przy takim wietrze, żaden zjazd z mozolnie pokonanego podjazdu nie daje frajdy, bo jak nie kręcisz to się można zatrzymać, a kto wie czy nie wchodziło w grę niebezpieczeństwo cofania się!

 Pomni niebezpieczeństw zrobiliśmy kilkaset postojów, by zebrać siły i podreperować morale. 





 Ciekawostką jest, że nasza dzisiejsza kwatermistrzyni, jak się okazuje jednocześnie miejscowa gwiazda triathlonu, sama dzisiaj nie odbyła treningu w terenie, ale na trenażerze w domu z powodu tegoż podstępnego wiatru. My wszelako na trenażerze nie dojechalibyśmy do Ustki. A tu, no proszę, dojechaliśmy i to tradycyjnie, kręcąc korbą, mało tego pod wiatr. Stąd wynika nasz dłuższy tutaj postój. 

 Do zobaczenia niebawem na dalszej części R10 😉




poniedziałek, 16 maja 2022

DZIEŃ 2

 Droga z Kołobrzegu do Bobolina, to naprawdę ładna droga. 

Droga gładko i sprawnie płynąca. 



Jest tak przede wszystkim dlatego, że to świetnej jakości ścieżka rowerowa, przynajmniej w 80%.              76 km rowerowej frajdy. 



Bywa jakiś przejazd słabszym szutrem, czy inne ciekawostki, ale to wyjątki. Niemniej o jednym z nich wspomnieć warto. Mianowicie - Mielno. Tu szlak R10 poprowadzono przy, jak można domniemywać, ciekawym przyrodniczo miejscu, jeziorze Jamno. Mniemaniu nie było końca na tym odcinku. Jedziemy w zaroślach i innych szuwarach i to tyle z ciekawych okoliczności... Można póki co śmiało stwierdzić, iż Mielno zupełnie zlekceważyło temat. W samej miejscowości fatalna jakość szlaku, kostka brukowa miała mocne ambicje do stworzenia imitacji rodeo, zresztą na ogół jej się udawało. Przy jeziorze szuter, oj pamięta on lepsze czasy. Aktualnie sąsiednie gminy wyznaczają stanowczo wyższy standard. To z reguły równa gładka kostka, albo asfalt, ale na razie, nie tu.

Aby dodać kolorytu tej niezbyt ciekawej sytuacji, postanowiliśmy na napotkanym pomoście spożyć zupkę jarzynową z wkładką etc. Na przeciwległym brzegu widać na horyzoncie Koszalin. Leżeniu plackiem na ciepłych deseczkach pomostu nie byłoby końca, gdyby nie dron, który koniecznie chciał nagrywać dwoje osobników w towarzystwie rowerów, spoczywających w pozycji poziomej. Dron był uporczywy, a my mieliśmy jeszcze kawał drogi, stąd szybka zbiórka i w drogę.



Dzisiaj też, pierwsza dłuższa trasa z sakwami. Co może pójść nie tak, gdy się ma 4 identyczne czarne sakwy? Zgadujmy. Psują się? Odpadają? Brudzą? A może są identyczne?



Zanim padnie odpowiedź na to intrygujące pytanie, wspomnę, że jazda z nimi to nie problem. Trzeba pamiętać o mającym tendencje do lewitacji przednim kole i o szerszym zadzie, którym skutecznie zawadzisz tam, gdzie bez sakwy przemkniesz bez namysłu.

Co więc może stanowić rzeczony problem. Tak, masz rację - są identyczne. Jak zapamiętać co jest w której?! Ale nawet jeśli zapamiętasz i już z całą pewnością otwierasz prawą sakwę na swoim rowerze, okazuje się, że szybko tracisz pewność siebie, bo rzecz która na ostatnim postoju prawie napewno była widziana właśnie tam, ma status: Lost. Nie znaczy to, że jej tam nie ma - może i jest, ale dotarcie do niej zajmie chwilę. I tak za każdym, każdziutkim, każdeńkim razie. Mimo opisów, breloków itd. niekończące się grzebanie, szperanie, wyjmowanie i wkładanie - to coś na stałe wpisanego w wyprawę z sakwami.

Czy to źle? To nie tak, że dobrze albo źle. Jest fajnie i tyle powinno wystarczyć….

Link do filmiku z dobrą jakością




Jutro pakujemy dobytek w sakwy i do USTKI …

niedziela, 15 maja 2022

DZIEŃ 1

 Poranna kawa to sytuacja przyjemna i bez mała obowiązkowa…



Dzisiaj w zasadzie nigdzie nie byliśmy, bo nie planowaliśmy jakoś jazdy na pierwszy dzień 😜


Możliwe jednak, że byliśmy w Mrzeżynie, co spowodowało pokonanie kilku kilometrów. Z tą wycieczką wiąże się kilka ciekawych spraw, o których warto wspomnieć.

Zacznę od tego, że jest to szlak poprowadzony wyłącznie świetnej jakości ścieżkami rowerowymi i pieszo-rowerowymi. Szlak „Ku słońcu”, bo tak się nazywa ten odcinek, to naprawdę warty pokonania etap trasy R10.


Są miejsca na postój, jest gładko i bezpiecznie. Czasami tuż obok morza, czasem koło jeziora (RESKO PRZYPOMORSKIE)


W samym Dźwirzynie polecamy  bar „U rybaka”. 


Po drodze mnóstwo możliwości wejść na plaże wolne od skomercjalizowanego tłumu.

Ale pokonanie tego kawałka, utwierdziło nas w przekonaniu, iż prawdą jest co następuje: R10 należy pokonywać w kierunku z zachodu na wschód. To jest kierunek jedynie słuszny i niepodważalny! Dlaczego? Objawione nam to zostało zaledwie tydzień temu!!!  (dzięki Rafał raz jeszcze).
Już tłumaczę w czym rzecz. Otóż wiatr dla rowerzysty to dość istotna okoliczność, może skutecznie podkopywać morale i odbierać siły, albo przeciwnie - pomagać (wiejąc w plecy) i delikatnie orzeźwiać. Jak wieje na wybrzeżu? Na ogół właśnie z zachodu na wschód i dlatego tak też łatwiej jest pokonywać ten szlak. 
Ale mało tego, już od południa słońce nie świeci prosto w ślepia, a gdy po południu kondycja spada, promienie przyjemnie ogrzewają plecy (o ile właśnie nie nadciągnęły złowrogie kłęby chmur). Ta okoliczność może wyjaśniać, dlaczego każdy doświadczony i opisujący swoją przygodę z R10 w necie kolarz-rowerzysta-turysta, wyrusza z zachodu🤣

Takie smaczki na ścieżce:





Na koniec dnia został odhaczony kolejny punkt obowiązkowy pobytu nad morzem - GOFRY!!! Zostały zakupione i spożyte w towarzystwie i ku rozpaczy (bo nie oddam wartego krocie kawałka ciasta) obserwujących to z bezpiecznej odległości mew. Być może również ku uciesze licznie odwiedzających Kołobrzeskie molo kuracjuszy, bo śmietanę i dżemik miałem należycie rozsmarowane po obliczu. Niech  gawiedź też coś ma z mojej przyjemności 😄
Prawdą jest, że spożywanie słodyczy raczej jest nie wskazane, nie zdrowe itd.. Cóż, można to odczuć zaraz po zamówieniu. Dowiadujesz się ile zapłacisz 🤯 i pokuta jak się patrzy.

A jutro w kierunku Darłowa…..






sobota, 14 maja 2022

DZIEŃ 0 - wyjazd, przejazd, przyjazd

 Dzień zero to dzień wyjazdu z domu i jednocześnie dotarcia do strefy zrzutu, punktu startowego czy na rozbieg wyprawy wzdłuż wybrzeża Bałtyku - nazewnictwo dowolne. Plan obejmuje pokonanie rowerami odcinka szlaku R10 od Kołobrzegu do Gdańska.

Wyruszamy:



Pociągiem z Gliwic pokonujemy sprawnie drogę do Kołobrzegu:


Mówiąc sprawnie nie wspominamy, jak dotarło do nas z siłą równą ziemskiej grawitacji, iż obarczenie tyłu roweru dwoma sakwami 20 litrów każda i wadze koło 20kg, zwiększa prawdopodobieństwo  spotkania z podłożem dramatycznie, zaś przednie koło zyskuje zaskakujące możliwości lewitowania i to bez ostrzeżenia. Szybko opanowując więc bestie, będące w rzeczy samej jedynie rowerami z tylnymi sakwami, dostajemy się na peron ruchomymi schodami (tak wyobraźnia dobrze Ci podpowiada iż nachylenie na schodach ruchomych i sakwy z tyłu to przepis na sporty extremalne).

Po załadowaniu się do pociągu, nie koniec atrakcji. Kryzys uchodźczy skutkuje tym, iż każde wolne miejsce, w tym te zarezerwowane, zajmują ciagle przemieszczający się po kraju obywatele Ukrainy, dopóki się nie pojawi pasażer z miejscówką. I nie, nie było żadnych scen. Po prostu jeśli zetkniesz się z tym po raz pierwszy, możesz na chwile stracić pewność siebie. 
Gdy po morderczych zmaganiach wreszcie umieściliśmy rowery na dziwnie nie współpracujących hakach w przedziale rowerowym, z czterema sakwami wchodzimy do strefy pasażerskiej.
Tak wiec po niejakich perypetiach, zajmujemy wykupione miejsca. Środkiem korytarza płynie strumyk. Niestety - to nie nowo odkryte źródło zdrojowe, tylko szalejąca toaleta, postanowiła podzielić się ze wszystkimi swoim bogatym wnętrzem. Zamknięto ją na szczęście.



Wykazując się zapobiegliwością niezwykłą, a jakże, wykupiliśmy bilety na miejsca, które umożliwiałyby obserwację naszych pojazdów, uwieszonych na hakach niczym balerony u rzeźnika. To spowodowało nie mało zabawy, dzięki obserwacji przemieszczających się pasażerów pociągu raz po raz zaczepiających się o wystające elementy rowerów. A to wyrwana słuchawka, a to plecaczek szarpiący ku tyłowi delikwenta. Ubaw z cudzej krzywdy - co z nas za ludzie, ehh.

Dobrze już. Wysiadłszy docieramy na kwaterę, po czym na zasłużoną kawulinę.


No i przywitanie z morzem 😉



Pokręciliśmy po miejscu 10km, aby upewnić się, że tutejsze miejskie ścieżki rowerowe są pierwsza klasa.

 Zamówiona na chybił trafił kwatera, okazała się naprawdę trafiona. Miła i kontaktowa Pani Alusia pokazała nam izdebkę na 2 piętrze gdzie spędzimy dwie kolejne nocki. Rowery na zewnątrz, wystawione na pastwę nie wiadomo czego - nocne koszmary o rozkradaniu osprzętu sprawiły, że dla dodania im otuchy sprawdzałem z sercem na ramieniu, nad ranem (5AM) czy bidulki nadal są uwiązane do słupa jak jakiś burek do swej budy. Stoją! Poranna drzemka była o wiele słodsza…